First step into liquid

Reporter: Jak już mówimy o surfingu to powiedz co tam o tym myślisz?
Surfer: Surfing,surfing...hmmm od czego by zacząć.
Reporter: No od początku...
Surfer: Acha no dobra...yyyyyyyyyy...odkąd były fale, tak, byli też surferzy. Wystarczał im byle ten, byle jakiś kawałek drewna albo lodu coś takiego. Tylko tyle...ale wzięło ich, stary wzięło...Z początku to wiecie szło przaśnie, kolesie wczepiali się nerwowo w takie wielkie przekombinowane dechy....spoko, szacunek pionierom. Ale nikt naprawdę nie kumał czym tak naprawdę może być surfing, zanim.....

Sam tego nie spróbujesz

To cytat z filmu "SURF UP" - podręcznik każdego surfera hehe.

Spóźniona ale jak najbardziej prawdziwa relacja z First Step into Liquid, czyli moja pierwsza przygoda z surfingiem. Po podpisaniu kontraktu na prace we Francji na stanowisku kine i przejechaniu ponad 2800km moją zieloną strzała znalazłem się na południu Francji - środkowe Pireneje, niedaleko miasteczka Lanemezzan które jest nazywane balkonem Pirenejów. Około 200km od wybrzeża Atlantyckiego. W pierwszy weekend nie marnując czasu wybrałem się do miasteczka nad Atlantykiem - Hossegor (30km na południe od Biarritz - najsławniejsza miejscówka surfingowa w Europie). Po znalezieniu szkółki i wypożyczeniu deski na cały dzień za 15 euro + 1 euro ubezpieczenie w przypadku uszkodzenia deski (np. gdyby rekin ją sobie upatrzył ;-) udałem się nad wodę. Na wodzie od 6 rano do późnych godzin wieczornych zawsze ktoś pływa. Od gości mających po 50lat po szkraby w wieku 8-12 lat które robią takie rzeczy o których nie śniło się fizjologom. W tym roku właśnie w Hossegor odbyły się mistrzostwa Europy w surfingu w kategorii junior a lokalesi z tego miejsca w międzynarodowych zawodach na Hawajach zajęli 2 miejsce za USA. Poza sezonem Hossegor jest dosyć pustym miasteczkiem i nie ma problemu żeby spać na plaży, jednak w sezonie (czerwiec-wrzesień) można tam spotkać Anglików, Hiszpanów, Niemców i masę ludzi z najdalszych zakątków Europy. Ja spotkałem nawet Polaków z U.S.A. z New Jersey.
Surfing to dosyć wyczerpujący sport, rękami trzeba się sporo namachać żeby odpłynąć od brzegu przy sporym przyboju (fale po 1,5 - 2 metry) i jeszcze potem ją złapać. Pierwszego dnia ani razu nie udało mi się stanąć na desce ale kilka razy złapałem falę i z nią spłynąłem. Po 4 godzinach pływania byłem już tak wypompowany, że pozostało mi tylko opalanie się na plaży. Tu ważna uwaga. Słońce jest tam kilka razy mocniejsze niż w Polsce. Ja po pierwszym razie gdy myślałem, że jestem twardy i mnie słońce nie rusza nie używając kremu, przez tydzień byłem chory. Ogólnie za każdym razem nawet jak smarowaliśmy się na maksa to zawsze 1 dzień po weekendzie odczuwaliśmy działanie słońca. Co dziwniejsze Francuzi unikają słońca, opalenizna delikatna ok ale ostra solara co czasem widać w Polsce to obciach we Francji.
Wielu surferów prowadzi styl życia "on the beach". Jeżdżą samochodami które ledwo toczą się do przodu i prawie cały dzień spędzają na plaży gdzie robią wszystko lub prawie wszystko. Miłym akcentem jest mnóstwo kobiet w topless co niewątpliwie podwyższa walory tego miejsca (zresztą oceńcie sami). Kemping w sezonie jest dosyć drogi, około 10-15 euro ale nie ma problemu by przekimać się gdzieś na dziko. Na parkingach przy plaży są toalety i zakaz kamperowania ale tylko w sezonie żandarmeria przegania camping car’y. Policja jest tam rzadko spotykana a ogólne zamiłowanie Francuzów do wolności powoduje, że trzeba mieć pecha by dostać mandat za nieprzestrzeganie przepisów.
Podczas jednego dnia pływania mając kluczyki od samochodu zawieszone na szyi udało mi się je zgubić :-) . Pralka dzięki 1,5metrowej fali powoduje, że człowiek przez 5min po nie wie gdzie góra a gdzie dół, dodatkowo można jeszcze dostać deską po głowie w tej kipieli. To niepowtarzalne uczucie znaleźć się na plaży w piance, ponad 200km od domu...na szczęście Skoda Felicia nie jest samochodem którego nie dałoby się otworzyć za pomocą...(to niech zostanie tajemnicą) i z pomocą Pani z wypożyczalni udało mi się szczęśliwie wrócić do domu (pierwszy raz wydałem na taksówkę ponad 60 euro, marna przyjemność ;-).
Po około 3,4 weekendach zacząłem stawać na desce i polować na większe fale. Wtedy w większości jeździliśmy cała ekipą czyli z moim dobrym kolegą Ryśkiem, jego dziewczyną Reginą oraz Anią (dzięki Ani mam tyle fajnych fotek z plaży). Złapanie fali to naprawdę coś niesamowitego i dopiero wtedy człowiek zaczyna rozumieć co to surfing. Prędkość oraz świadomość że za plecami mam kilka ton wody która pcha mnie do przodu...tego trzeba po prostu samemu spróbować. Na większych falach niż 1,5 nie pływałem bo po złapaniu fali prędkość jest tak duża że myślałem tylko o tym aby nie spaść z deski. Gdy jest dużo ludzi bywa że na jednej fali płynie po kilku gości więc jeżeli nie jesteś ogarnięty możesz na kogoś wpaść lub wpadną na Ciebie. Dodatkowo sporo osób pływa na bodyboard'ach.
Wieczory w Hossegor nigdy nie są nudne - sporo barów a w odległości 5km znajduje się wielka imprezownia z basenem i parkingiem na 300-500 aut. Około godziny 3 nad ranem basen zwykle jest już zapełniony mniej lub bardziej ubranymi imprezowiczami obojga płci.
Po jednym weekendzie na plaży piasek w samochodzie utrzymuje się średnio przez miesiąc.
Pisząc tą relacje mam świadomość, że w tym momencie sezon na surfing nie skończył się w Hossegor i lokalesi nadal codziennie polują na jak najlepsze fale...ale za rok znowu tam jadę :-) ,więc do zobaczenia Atlantyku.
by TomeQ

.:: wykonanie - Mike : współpraca - cała grupa ::.